Poranny obchód dla doktor Jørgensen był dziś wyjątkowo ciężki, a trzy kawy ( w tym jedna wylana wprost na śnieżnobiały fartuch) wcale nie poprawiały sytuacji. Wlokła się bez życia za zespołem lekarzy i studentów, jednie nieraz przytakując lub krótko referując stan pacjenta. Weszli do następnej z kolei, jednoosobowej sali. Dziewczyna miała głowę zaprzątniętą osobistymi problemami, za co cały czas się ganiła - w końcu to bardzo nieprofesjonalne zajmować się swoim nosem, kiedy chodzi o życie innych ludzi. Postanowiła, że przeczeka tę burzę, a potem będzie jak w bajce. Magnus zostanie doktorem nauk medycznych, potem pobiorą się i kupią wielki dom w północnej części miasta z widokiem na Oslofjorden. Będzie miała spokojne i stabilne życie.
- Chcę mieć spokojne i stabilne życie. Ale dopiero po pięćdziesiątce... - mruknęła sama do siebie próbując przypomnieć sobie kiedy była ostatnio z przyjaciółmi na mieście.
- Słucham? - zagaił szef zespołu lekarzy.
- Nie, nie! Nic. Nic nie mówiłam doktorze, przepraszam.
- To bardzo źle, bo od kilku minut nie mogę się doprosić, żeby powiedziała pani coś na temat stanu swojego pacjenta! - wycedził Norweg z twardym akcentem. Musiał pochodzić z północy Norwegii. Else nie mogła zrozumieć dlaczego jej przełożony jest taki nerwowy. Dopiero gdy rozejrzała się po sali, zrozumiała co się dzieje i chciała zapaść się pod ziemię. Czuła jak robi się czerwona i jak zaczarowana patrzyła na pokaźną grupę osób znajdujących się w sali.
- Stje... Stjernen Andreas, lat 26. Pacjent przywieziony dwa dni temu na oddział ratunkowy, doznał urazu na skutek upadku z wysokości. Przeniesiony na oddział w celu dalszej obserwacji. - wyrecytowała przestraszonym głosem, po czym spojrzała morderczym wzorkiem na Andreasa, który śmiał się od ucha do ucha. Od samego początku był dla niej synonimem kłopotów.
- Ale mi upadek z wysokości... Ciota jesteś Stjernen, nie umiesz lądować! Słyszał ktoś kiedyś o wypadku na Holmenkollen? - zaśmiał się Hilde siedzący w fotelu przy oknie, jednak szybko został sprowadzony na ziemię przez morderczy wzrok swojego trenera.
Młoda lekarka zaczęła rozpoznawać poszczególne twarze, miała przed sobą prawie całą norweską kadrę. Trener Stoeckl, Anders Fannemel, Jacobsen i Bardal, Tom Hilde i nawet Andreas Vilberg z Magnusem Brevigiem.
- Pani doktor, to jak? Będę umierał?
- Nie. Niestety. A szko...- urwała i udała, że kaszle. Przez całe to pajacowanie poszkodowanego skoczka nie potrafiła zachować należytej powagi i dystansu, co jeszcze bardziej ją drażniło. Niewiele osób wyprowadzało ją z równowagi i było w stanie zaburzyć jej stoicki spokój. W końcu była w szpitalu, w roli lekarza. - Myślę, że możemy jeszcze dzisiaj pana wypisać.
Z zewnątrz dobiegał dźwięk pisku opon. Tom w popisowym dla siebie stylu właśnie odjeżdżał spod domu Andreasa. Stjernen, wciąż potłuczony, wpatrywał się w zegar, który wisiał naprzeciw niego. Dźwięk tykającej wskazówki wwiercał mu się z bólem w głowę. Ogarnęło go jakieś dziwne otępienie. Zrezygnowany westchnął i rozejrzał się, po sporym jak dla jednej osoby, domu. Panował w nim ogólny chaos. Ubrania były porozrzucane wzdłuż i wszerz, talerze piętrzyły się w umywalce grzecznie czekając na włożenie do zmywarki, a szafki pokrywała tak gruba warstwa kurzu, że można by było jeździć saniami. Ten cały bałagan oddawał doskonale stan w którym właśnie znajdował się młody Norweg - porozrzucane myśli, piętrząca się frustracja i jakaś przykurzona dusza. Wśród chłopaków zapominał o wszystkim, na zgrupowaniach i treningach zamieniali się w hordę nastolatków z budyniem zamiast mózgu. Podczas zawodów i wyjazdów był otoczony grupą ludzi, jednak po wszystkim wracał do zimnego i pustego mieszkania. Samotność i pustkę często wypełniał przypadkowymi znajomościami, a przed dziewczynami zgrywał głupawego samca z zapasem tanich tekstów na podryw. Uczył się w końcu od najlepszych – między innymi Vilberga i Toma. Tym dwóm ostatnim taki tryb życia zupełnie nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie – nie byli zdolni, przynajmniej na razie, do stworzenia czegoś stabilnego, więc zmieniali dziewczyny jak rękawiczki. Andreas jednak w środku czuł, że powoli przestaje go to bawić, tlenione blondynki z długimi tipsami zaczynają obrzydzać, a alkohol wpływać niezbyt dobrze na formę.
- Poszedł w pizdu, w końcu! - krzyknęła z podekscytowaniem w stronę siedzącej na niebieskim fotelu blondynki ubranej w uniform pielęgniarki.
- Widzę w głębi twej czarnej duszy niezwykłą rozpacz z tego powodu. Jak dziś pamiętam, że jeszcze kilka lat temu sikałaś w majtki widząc Romorena i krzycząc, że twój mąż musi być skoczkiem!
- Wiesz co Silje? Ten cały Stjernen to Romorenowi do pięt nie dorasta! Kto to jest w ogóle? A tak serio to straszny matoł z niego. IQ wózka widłowego. Rozczarowałam się. - oceniła niczym koneser i wybuchła śmiechem – E tam, głupiutkie marzenia z czasów liceum mam dawno za sobą. Przypnę Magnusa do nart i na jedno wyjdzie... - nagle jej głos nabrał smutku i troski.
- Oj, Else, Else... Chyba musimy wybrać się dziś wieczorem na podbój miasta. Po kilku pięknych i kolorowych drinkach może opowiesz mi, co znowu ten doktorek nawywijał?
- Nic Si. Nic. Zupełnie nic. Właśnie w tym problem, że on nic nie robi...
- Stanowczo nalegam! Wręcz... wręcz rozkazuję! To jest moje zalecenie i recepta, czy co tam bardziej do Was, tak zacnie mądrych i uczonych dam przemawia. Musimy się Wam jakoś odwdzięczyć, że nie wyprawiłyście tej sieroty na drugą stronę! - krzyczał podekscytowany Hilde dopingowany przez niewielkie ilości alkoholu w jego krwiobiegu. Zaraz za nim stał niziutki ( ( ͡° ͜ʖ ͡°) )Anders Fanemmel. Był trochę speszony zachowaniem przyjaciela i co raz przybąkiwał „Tom, nie rób wsi”. Z drugiego końca sali machał do nich Rune. Else zmarszczyła czoło sącząc zbyt mocnego drinka i zastanawiała się jak mądrze rozegrać tę sytuację. Przeklinała w duchu swój los, który akurat chciał, żeby wszyscy razem przez przypadek spotkali się w jednym miejscu. Cała ta banda wydawała się niezwykle sympatyczna i nie byłoby problemu, gdyby nie fakt, że wszyscy tu ich znają, a pijackie zdjęcia na instagramie Toma Hilde i plotki na blogach i twitterze były ostatnią rzeczą, jakiej Else potrzebowała w swojej karierze. Silje postanowiła poprzeć pomysł Toma i uparcie szturchała przyjaciółkę w ramię.
- Jak Boga kocham – rozerwij się! Ja idę, a Ty zostajesz sama! Nie mam zamiaru modlić się przy barze i dalej snuć rozważania nad historią życia i choroby pacjenta spod ósemki. No chodź!
„ Zmieniam się w Magnusa. Cholera, Jørgensen, zrób coś chociaż raz bez trzykrotnej analizy i rachunku strat i korzyści...”
- Przecież idę!
Else obudziła się. Nie otwierała oczu, tylko z trudem próbowała przypomnieć sobie cokolwiek z ubiegłej nocy. Bez skutku. Jedynie głowa, która zdawała się zaraz eksplodować skutecznie przypominała o tym, że alkohol płynął strumieniem, a impreza się udała - być może nawet za bardzo. Z oddali usłyszała tępy huk, tak jakby ktoś z impetem wyrżnął na podłogę, a męski głos, który właśnie zaklinał „fy faen”, z pewnością nie był głosem jej chłopaka...
-------------------------------------
Biedny rozdział, że aż mnie boli, ale nie ruszę inaczej. Wybaczcie za ten mały chaosik, to tylko ten jeden raz. Norweskiej patologii ciąg dalszy.